- Wszystkiego najlepszego, kochanie! - usłyszałam w telefonie głos rodzicielki.
- Dziękuję mamo. - odpowiedziałam zaspanym głosem. Szczerze mówiąc, nawet nie pamiętałam o swoich urodzinach. Termin operacji Kim zbliżał się wielkimi krokami. Z jednej strony cieszyłam się, że mała będzie zdrowa, jednak z drugiej zaś, ogromnie się bałam. Zawsze istnieje jakieś ryzyko. Ale nie wolno mi tak myśleć. Wszystko będzie dobrze, prawda? - To już za trzy dni.
-Tak, strasznie się denerwuję.
- Może jednak pojadę z wami?
- To nie jest konieczne, kochanie. Louis załatwił nam najlepszą klinikę, więc damy sobie radę. Nie martw się. No i jeszcze raz mu podziękuj.
- Dobrze, przekażę mu. - "Gdybym tylko miała z nim jakiś kontakt" pomyślałam. Nie rozmawiałam z nim od jakiś czterech dni. Nie spotykaliśmy się, mówił, że jest zajęty, że nagrywają nową płytę, a kiedy do niego dzwonię, najnormalniej w świecie mnie zbywa, mówiąc, że nie może w tej chwili rozmawiać. Trochę zastanawiało, a zarazem dziwiło mnie jego zachowanie...No, ale cóż. Najwidoczniej ma ważniejsze sprawy.
Po rozmowie z mamą, podniosłam się z łóżka, na swoje bose stopy włożyłam królicze kapcie i wyszłam do kuchni. Na lodówce znalazłam kartkę, na której Molly napisała, że wyszła do miasta i nie wie kiedy wróci. Świetnie... Do ulubionego kubka nalałam sobie kawy i usiadłam przed telewizorem. Tak właśnie zamierzałam spędzić swoje dwudzieste urodziny, o których najwyraźniej pamiętała tylko i wyłącznie moja mama.
- Jestem! Annie? - usłyszałam z przedpokoju głos przyjaciółki. Spojrzałam na zegarek. Nie mogłam uwierzyć, że było już po dziewiętnastej! - Czemu jesteś w piżamie? Aj, dobra nieważne! Wszystkiego najlepszego moja kochana! - krzyknęła i sekundę później tonęłam w jej objęciach. A jednak ktoś jeszcze pamiętał. - A teraz ubieraj się!
- Co? Dlaczego!
- No chyba nie zamierzasz spędzać urodzin w piżamie przed telewizorem? Idziemy na imprezę!
- Ale...
- Żadnego ale! Ubieraj się! A i najlepiej załóż to. - podała mi niedużą torbę. Zajrzałam do środka i wyjęłam z niej śliczną czarną sukienkę i buty tego samego koloru.
- Molly...- spojrzałam na dziewczynę.
- Po prostu dziękuję.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i pobiegłam na górę, by się przygotować: wzięłam szybki prysznic, włosy wysuszyłam i zakręciłam w delikatne fale, założyłam wcześniej wspomniane ubrania i już po niecałej godzinie byłam gotowa do wyjścia.
Nie miałam pojęcia dokąd prowadzi mnie Molly. Podobno jakiś nowy klub czy coś. Mniejsza z tym. Brakowało mi chłopaków, ale co mogły obchodzić ich urodziny jakieś szarej myszki. Mają ważniejsze sprawy na głowie: płyta, koncerty, fani.
Przede mną ukazał się nieduży budynek z nazwą klubu, której niestety nie pamiętam. Ward chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do drzwi. Kiedy weszłyśmy do środka, dookoła panowała ciemność.
- Molly, to chyba jakaś...
- NIESPODZIANKA!!! - usłyszałam krzyk kilkunastu ludzi. Skąd się tu wzięli?! Nagle z tłumu wyłoniło się pięć znanych mi postaci. Chwilę później tonęłam w objęciach loczka, następnie życzenia złożył Daddy Direction, a następnie przyszła kolej na głodomora i pana tajemniczego. W końcu przede mną stanął brunet o niebieskich oczach, w których zakochały się miliony dziewcząt.
- Wszystkiego najlepszego. - powiedział, patrząc w moje oczy. Na jego twarzy gościł delikatny uśmiech, który odwzajemniłam.
- Dziękuję, Louis. To twoja sprawka? - spytałam.
- To sprawka naszej szóstki.
- Znając życie to to był twój pomysł.
- Nie wnikajmy w to. Najważniejsze, że niespodzianka się udała.
- Udała się, jak najbardziej. Kochany jesteś! Dziękuję! - odpowiedziałam i złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku.
- Byłbym zapomniał. Mam coś dla ciebie.
- Louis, nic od ciebie nie chcę. To, że dzięki tobie, Kim ma szanse na normalne życie, jest dla mnie największym prezentem.
- Proszę i nie przyjmuję zwrotu, wybacz. - podał mi niedużą torebkę. Otworzyłam ją i wyjęłam pudełko, w którym znajdowała się bransoletka, a obok niej cztery zawieszki. Wzięłam je do ręki. - Kubek oznacza kawiarnię, nasze pierwsze spotkanie, serce to na cześć Kim, znak nieskończoności, bo do końca życia będziesz mi bliska no i...L. Jak Louis. - spojrzał na mnie, czekając na jakąkolwiek reakcję. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. W moich oczach zbierały się łzy, które Louis najwyraźniej zauważył, bo sekundę później słone krople spływały po jego koszulce. Wtuliłam się w jego tors. Wyszeptałam tylko krótkie "dziękuję". - Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. - dodał, chwycił mnie za rękę i odwrócił, a moim oczom ukazała się...
- Mama! Kim! - krzyknęłam, nie dowierzając w to, kogo widzę przed sobą. - Co wy tu robicie? Powinnyście być już w drodze do kliniki!
- Liam zaraz odwiezie je na lotnisko, chciałem żebyś mogła pożegnać się z nimi przed wyjazdem.
- Jesteś kochany, Louis!
*perspektywa Louisa*
Odszedłem na bok, tak by Annie mogła na spokojnie porozmawiać z matką. Podszedłem do reszty chłopaków i spojrzałem na nich z uśmiechem.
- I jak? Spodobał się jej prezent? - spytał Harry.
- Jak widać tak.
- Mówię o bransoletce.
- Rozpłakała się.
- Czyli jej się spodobała. Ma się ten łeb. Co ty byś stary zrobił beze mnie?
- Pewnie kupiłby jej worek marchewek! - wtrącił się Zayn, a cała reszta One Direction zaczęła się śmiać, przez co kilka par oczu zostało zwróconych na nas. Tak na prawdę to tylko Styles wiedział o tym, że Annie mi się podoba i prawdopodobnie zaczynam coś do niej czuć. To on mi pomógł w wyborze prezentu urodzinowego, gdyż w mojej głowie panowała kompletna pustka.
Kiedy Liam odwoził rodzinę Ann na lotnisko, podszedłem do dziewczyny.
- Co tam solenizantko? - spytałem podając jej drinka.
- Lou jesteś najlepszy! Nie wierzę, że to wszystko zorganizowałeś, że to wszystko dla mnie, że udało ci się sprowadzić moją mamę, Kim, moich przyjaciół, znajomych.
- To twoje urodziny. Przynajmniej tak ci się mogę odwdzięczyć za to całe udawanie.
- Dzięki tobie Kim będzie zdrowa.
- Ciii. Tańczyłaś już chyba z każdym, ale nie ze mną.
- Bo mnie o to nie poprosiłeś. - zaśmiała się.
- Czy mogę prosić panią do tańca? - spytałem wyciągając do niej dłoń, którą z uśmiechem ujęła i razem ruszyliśmy w stronę parkietu. Jednak na drodze stanęła nam jedna przeszkoda...
- Louis! Kopę lat! - usłyszałem za sobą dobrze znajomy mi głos. Odwróciłem się i zobaczyłem Maxa. Tak, tego Maxa Georga z The Wanted. Kto go tu zaprosił do cholery?!
- Cześć, Max. - odpowiedziałem od niechcenia.
- Może przedstawisz mnie swojej koleżance?
- Annie poznaj Maxa. Max, to moja DZIEWCZYNA Annie.
- Bardzo miło mi cię poznać Annie. Pozwolisz, że zaproszę ją do tańca? - chłopak nie czekając na odpowiedź, zabrał brunetkę na parkiet zostawiając mnie samego. Przełknąłem głośno ślinę i zabierając z baru swojego drinka wróciłem do Harry'ego.
- Co jest stary? - zapytał lokaty, a ja głową wskazałem na tańczącą parę. - George? A on skąd tu się wziął?
- Nie mam pojęcia. Też się nad tym zastanawiam. Jak zawsze musi pojawić się w nieodpowiednim momencie. Dobrze wie, że Annie jest moją dziewczyną, a on jakby próbując zrobić mi na złość, zabrał mi ją.
- Annie nie jest jakąś zabawką, którą może sobie zabierać. Dlaczego odpuściłeś?
- A co miałem zrobić? Zacząć się z nim kłócić? Bić? Zepsuć jej imprezę?
- Wydaje mi się czy jesteś zazdrosny?
- Tak! Jestem zazdrosny! Nie pozwolę, by Max ją skrzywdził. By ktokolwiek śmiał ją dotknąć.
- Louis, nie chcę nic mówić, ale ona nie jest twoją własnością.
- Jest moją dziewczyną.
- Jakby nie patrzeć, to nie jest. Jest wolna. Więc może robić co chce. Za to ty nie robisz nic, żeby było inaczej.
- Inaczej?
- Lou! A kto powiedział, że nie możesz się z nią związać? Droga wolna.
- To nie jest takie łatwe.
- Na pewno takie nie będzie, jeśli nadal będziesz tu tak stał i gapił się na nich. Tak jak powiedziałeś. To twoja dziewczyna, więc walcz o nią. - powiedział i spojrzał na mnie. Miał trochę racji, to muszę przyznać. Rozmyślając nad tym chwilę, odłożyłem szklankę i podążyłem w stronę parkietu. Podszedłem do tańczącej pary i chwyciłem Annie za rękę i pociągnąłem ją w moją stronę. Położyłem swoje dłonie na jej talii i spojrzałem w jej piękne, czekoladowe oczy.
- Teraz moja kolej. - wyszeptałem do jej ucha. Dziewczyna uśmiechnęła się i zarzuciła ręce na mój kark. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, ale ktoś oczywiście znów musiał nam przerwać. Zanim się zorientowałem co się dzieje, Smith szła do baru w objęciach Maxa. Zacisnąłem pięści i usiadłem w pierwszej lepszej loży.
Nawet nie wiem jak długo przesiedziałem w samotności. Może godzinę, dwie. Wciąż obserwowałem "moją" dziewczynę, która najwidoczniej świetnie się bawiła razem z Georgem. Już nawet nie pamiętam, dlaczego tak bardzo się nie lubimy. Ciężko mi jest określić prawdziwy powód. Z pewnością było ich wiele, a to, że pojawił się na imprezie i podrywał MOJĄ Ann, na pewno będzie kolejnym na liście.
- Haloo! Ziemia do Louisa! - usłyszałem znajomy głos i odwróciłem głowę. Na twarzy dziewczyny gościł uśmiech od ucha do ucha, a przed moją twarzą latała jej drobniutka rączką, którą chciała mnie wybudzić jakby z jakiegoś transu.
- Przepraszam, zamyśliłem się. Co mówiłaś?
- Że świetnie się bawię.
- Cieszę się.
- Ale ty chyba nie za dobrze?
- Nie, wręcz przeciwnie.
- To dlaczego siedzisz tutaj sam?
- Chłopcy są zajęci dziewczynami, a ty jesteś zajęta Maxem.
- Bo pomyślę, że jesteś zazdrosny. - odpowiedziała z uśmiechem. Bo cholera jestem zazdrosny! Nie widzisz tego?!
- Skądże. Cieszę się, że się dobrze bawisz.
- Max jest świetny! Nigdy mi o nim nie wspominałeś.
- Max nie jest taki świetny.
- O czym ty mówisz?
- Ymm, o niczym.
- Louis, jesteś jakiś dziwny. Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje.
- Jasne, właśnie widać. Dobra, nie chcesz gadać to nie. Nadal sobie siedź tutaj sam. Idę się przewietrzyć. Na razie.
- Annie, czekaj! - krzyknąłem za nią, jednak ona zniknęła. Cudownie, po prostu cudownie. Nasza pierwsza kłótnia, i to w dniu jej urodzin. Bo ja mam jakieś kaprysy. Zazdrość mi się włączyła. Ale z Ciebie idiota, Tomlinson! Pobiegłem za oddalającą się Smith. Przedzierałem się przez tańczących ludzi, co trochę utrudniało mi wydostanie się z budynku. W końcu poczułem chłodniejsze powietrze, co oznaczało, że znajdowałem się już na zewnątrz. Szukałem wzrokiem dziewczyny, aż w końcu ukazała mi się drobna postać siedząca na murku. Podszedłem bliżej i usiadłem obok niej.
- Przepraszam. - powiedziałem po chwili ciszy. Nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć w takiej sytuacji. Annie wciąż milczała. - Nie lubię faceta i nic na to nie poradzę.
- A ja go lubię. Masz z tym jakiś problem?
- Nie znasz go. Nie wiem skąd on się tu wziął, ale na pewno a ni ja, ani żaden z chłopaków, nie zapraszaliśmy go tutaj.
- Dlaczego aż tak go nie lubicie?
- Jest wiele powodów...
- Dobra, nieważne. Wracajmy na imprezę. Wciąż wisisz mi taniec. - wstała i uśmiechając się, wyciągnęła do mnie rękę. Masz szczęście, Tommo. Tym razem Ci się upiekło. Chwyciłem jej dłoń i stanąłem na przeciwko niej. Spojrzałem w jej cudowne oczy i już wiedziałem, co w tym momencie powinienem zrobić. Nachyliłem się dotykając jej policzka. Nasze twarze dzieliło już tylko kilka centymetrów.
- Co robisz? - spytała, przerywając to wszystko. A już miałem nadzieję, że poczuję smak jej ust.
- Ymm, Tom mówił, że to już czas na oficjalny pocałunek, prawda?
- A widzisz tu jakiś fotoreporterów?
- No właśnie tak. Widzisz ten czarny bus za nami? - tak na prawdę, to to był niewinny, czarny bus. Ale co miałem powiedzieć? Nie, po prostu od jakiegoś czasu mam cholerną ochotę cię pocałować. Fajnie, nie?
- Czyli to ten moment? - spytała, a w jej głosie wyczułem niepewność i zdenerwowanie. Przygryzła swoją wargę, co spowodowało, że miałem ochotę zrobić to samo.
- Jeśli nie jesteś tego pewna, to powiedz. Odłożymy to.
- Nie. I tak nas to nie ominie. - odpowiedziała i chwyciła mnie za rękę. Ponownie spojrzałem w jej oczy, za każdym razem, kiedy w nie patrzyłem, czułem się tak jakoś inaczej. Niesamowite uczucie.
Powoli przysuwałem swoją twarz, aż dzieliły nas milimetry. Poczułem mrowienie w brzuchu, a uczucie wzrosło kiedy dotknąłem jej miękkich, pełnych ust. Pocałowałem ją najczulej jak mogłem. Jeśli nie mogę jej powiedzieć tego, co do niej czuję (chociaż sam nie wiedziałem jak to nazwać), to chciałem jej to pokazać. Po krótkim pocałunku odsunąłem się od niej i znów spojrzałem w jej oczy.
- Wracajmy do środka. - powiedziałem splatając nasze dłonie.
Wiem, zawaliłam. Rozdział miał się pojawić już w zeszłym tygodniu, ale mam dwie prace i zazwyczaj wygląda to tak, że wracam z jednej, jem obiad i znów wychodzę z domu, a kiedy wracam, jest po 22, 23, więc myślę tylko o tym, żeby wziąć prysznic i móc położyć się spać. Przepraszam Was za to kochani, ale mam nadzieję, że zrozumiecie.
Spodobał się rozdział? Bo ja jestem średnio zadowolona, miał wyglądać trochę inaczej, ale nie miałam zbyt dużo czasu żeby wnosić jakiekolwiek poprawki.
Mam do Was pytanie. Lubicie kiedy rozdziały są pisane również z perspektywy Louisa, czy wolicie jeśli będą się pojawiały tylko opisywane przez Annie? Czekam na odpowiedzi w komentarzach i życzę Wam miłego wieczoru!
Do zobaczenia już niedługo! Buziaki!
pytania do bohaterów: KLIK
Po rozmowie z mamą, podniosłam się z łóżka, na swoje bose stopy włożyłam królicze kapcie i wyszłam do kuchni. Na lodówce znalazłam kartkę, na której Molly napisała, że wyszła do miasta i nie wie kiedy wróci. Świetnie... Do ulubionego kubka nalałam sobie kawy i usiadłam przed telewizorem. Tak właśnie zamierzałam spędzić swoje dwudzieste urodziny, o których najwyraźniej pamiętała tylko i wyłącznie moja mama.
- Jestem! Annie? - usłyszałam z przedpokoju głos przyjaciółki. Spojrzałam na zegarek. Nie mogłam uwierzyć, że było już po dziewiętnastej! - Czemu jesteś w piżamie? Aj, dobra nieważne! Wszystkiego najlepszego moja kochana! - krzyknęła i sekundę później tonęłam w jej objęciach. A jednak ktoś jeszcze pamiętał. - A teraz ubieraj się!
- Co? Dlaczego!
- No chyba nie zamierzasz spędzać urodzin w piżamie przed telewizorem? Idziemy na imprezę!
- Ale...
- Żadnego ale! Ubieraj się! A i najlepiej załóż to. - podała mi niedużą torbę. Zajrzałam do środka i wyjęłam z niej śliczną czarną sukienkę i buty tego samego koloru.
- Molly...- spojrzałam na dziewczynę.
- Po prostu dziękuję.
- Dziękuję. - odpowiedziałam i pobiegłam na górę, by się przygotować: wzięłam szybki prysznic, włosy wysuszyłam i zakręciłam w delikatne fale, założyłam wcześniej wspomniane ubrania i już po niecałej godzinie byłam gotowa do wyjścia.
Nie miałam pojęcia dokąd prowadzi mnie Molly. Podobno jakiś nowy klub czy coś. Mniejsza z tym. Brakowało mi chłopaków, ale co mogły obchodzić ich urodziny jakieś szarej myszki. Mają ważniejsze sprawy na głowie: płyta, koncerty, fani.
Przede mną ukazał się nieduży budynek z nazwą klubu, której niestety nie pamiętam. Ward chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do drzwi. Kiedy weszłyśmy do środka, dookoła panowała ciemność.
- Molly, to chyba jakaś...
- NIESPODZIANKA!!! - usłyszałam krzyk kilkunastu ludzi. Skąd się tu wzięli?! Nagle z tłumu wyłoniło się pięć znanych mi postaci. Chwilę później tonęłam w objęciach loczka, następnie życzenia złożył Daddy Direction, a następnie przyszła kolej na głodomora i pana tajemniczego. W końcu przede mną stanął brunet o niebieskich oczach, w których zakochały się miliony dziewcząt.
- Wszystkiego najlepszego. - powiedział, patrząc w moje oczy. Na jego twarzy gościł delikatny uśmiech, który odwzajemniłam.
- Dziękuję, Louis. To twoja sprawka? - spytałam.
- To sprawka naszej szóstki.
- Znając życie to to był twój pomysł.
- Nie wnikajmy w to. Najważniejsze, że niespodzianka się udała.
- Udała się, jak najbardziej. Kochany jesteś! Dziękuję! - odpowiedziałam i złożyłam delikatny pocałunek na jego policzku.
- Byłbym zapomniał. Mam coś dla ciebie.
- Louis, nic od ciebie nie chcę. To, że dzięki tobie, Kim ma szanse na normalne życie, jest dla mnie największym prezentem.
- Proszę i nie przyjmuję zwrotu, wybacz. - podał mi niedużą torebkę. Otworzyłam ją i wyjęłam pudełko, w którym znajdowała się bransoletka, a obok niej cztery zawieszki. Wzięłam je do ręki. - Kubek oznacza kawiarnię, nasze pierwsze spotkanie, serce to na cześć Kim, znak nieskończoności, bo do końca życia będziesz mi bliska no i...L. Jak Louis. - spojrzał na mnie, czekając na jakąkolwiek reakcję. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. W moich oczach zbierały się łzy, które Louis najwyraźniej zauważył, bo sekundę później słone krople spływały po jego koszulce. Wtuliłam się w jego tors. Wyszeptałam tylko krótkie "dziękuję". - Mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę. - dodał, chwycił mnie za rękę i odwrócił, a moim oczom ukazała się...
- Mama! Kim! - krzyknęłam, nie dowierzając w to, kogo widzę przed sobą. - Co wy tu robicie? Powinnyście być już w drodze do kliniki!
- Liam zaraz odwiezie je na lotnisko, chciałem żebyś mogła pożegnać się z nimi przed wyjazdem.
- Jesteś kochany, Louis!
*perspektywa Louisa*
Odszedłem na bok, tak by Annie mogła na spokojnie porozmawiać z matką. Podszedłem do reszty chłopaków i spojrzałem na nich z uśmiechem.
- I jak? Spodobał się jej prezent? - spytał Harry.
- Jak widać tak.
- Mówię o bransoletce.
- Rozpłakała się.
- Czyli jej się spodobała. Ma się ten łeb. Co ty byś stary zrobił beze mnie?
- Pewnie kupiłby jej worek marchewek! - wtrącił się Zayn, a cała reszta One Direction zaczęła się śmiać, przez co kilka par oczu zostało zwróconych na nas. Tak na prawdę to tylko Styles wiedział o tym, że Annie mi się podoba i prawdopodobnie zaczynam coś do niej czuć. To on mi pomógł w wyborze prezentu urodzinowego, gdyż w mojej głowie panowała kompletna pustka.
Kiedy Liam odwoził rodzinę Ann na lotnisko, podszedłem do dziewczyny.
- Co tam solenizantko? - spytałem podając jej drinka.
- Lou jesteś najlepszy! Nie wierzę, że to wszystko zorganizowałeś, że to wszystko dla mnie, że udało ci się sprowadzić moją mamę, Kim, moich przyjaciół, znajomych.
- To twoje urodziny. Przynajmniej tak ci się mogę odwdzięczyć za to całe udawanie.
- Dzięki tobie Kim będzie zdrowa.
- Ciii. Tańczyłaś już chyba z każdym, ale nie ze mną.
- Bo mnie o to nie poprosiłeś. - zaśmiała się.
- Czy mogę prosić panią do tańca? - spytałem wyciągając do niej dłoń, którą z uśmiechem ujęła i razem ruszyliśmy w stronę parkietu. Jednak na drodze stanęła nam jedna przeszkoda...
- Louis! Kopę lat! - usłyszałem za sobą dobrze znajomy mi głos. Odwróciłem się i zobaczyłem Maxa. Tak, tego Maxa Georga z The Wanted. Kto go tu zaprosił do cholery?!
- Cześć, Max. - odpowiedziałem od niechcenia.
- Może przedstawisz mnie swojej koleżance?
- Annie poznaj Maxa. Max, to moja DZIEWCZYNA Annie.
- Bardzo miło mi cię poznać Annie. Pozwolisz, że zaproszę ją do tańca? - chłopak nie czekając na odpowiedź, zabrał brunetkę na parkiet zostawiając mnie samego. Przełknąłem głośno ślinę i zabierając z baru swojego drinka wróciłem do Harry'ego.
- Co jest stary? - zapytał lokaty, a ja głową wskazałem na tańczącą parę. - George? A on skąd tu się wziął?
- Nie mam pojęcia. Też się nad tym zastanawiam. Jak zawsze musi pojawić się w nieodpowiednim momencie. Dobrze wie, że Annie jest moją dziewczyną, a on jakby próbując zrobić mi na złość, zabrał mi ją.
- Annie nie jest jakąś zabawką, którą może sobie zabierać. Dlaczego odpuściłeś?
- A co miałem zrobić? Zacząć się z nim kłócić? Bić? Zepsuć jej imprezę?
- Wydaje mi się czy jesteś zazdrosny?
- Tak! Jestem zazdrosny! Nie pozwolę, by Max ją skrzywdził. By ktokolwiek śmiał ją dotknąć.
- Louis, nie chcę nic mówić, ale ona nie jest twoją własnością.
- Jest moją dziewczyną.
- Jakby nie patrzeć, to nie jest. Jest wolna. Więc może robić co chce. Za to ty nie robisz nic, żeby było inaczej.
- Inaczej?
- Lou! A kto powiedział, że nie możesz się z nią związać? Droga wolna.
- To nie jest takie łatwe.
- Na pewno takie nie będzie, jeśli nadal będziesz tu tak stał i gapił się na nich. Tak jak powiedziałeś. To twoja dziewczyna, więc walcz o nią. - powiedział i spojrzał na mnie. Miał trochę racji, to muszę przyznać. Rozmyślając nad tym chwilę, odłożyłem szklankę i podążyłem w stronę parkietu. Podszedłem do tańczącej pary i chwyciłem Annie za rękę i pociągnąłem ją w moją stronę. Położyłem swoje dłonie na jej talii i spojrzałem w jej piękne, czekoladowe oczy.
- Teraz moja kolej. - wyszeptałem do jej ucha. Dziewczyna uśmiechnęła się i zarzuciła ręce na mój kark. Kołysaliśmy się w rytm muzyki, ale ktoś oczywiście znów musiał nam przerwać. Zanim się zorientowałem co się dzieje, Smith szła do baru w objęciach Maxa. Zacisnąłem pięści i usiadłem w pierwszej lepszej loży.
Nawet nie wiem jak długo przesiedziałem w samotności. Może godzinę, dwie. Wciąż obserwowałem "moją" dziewczynę, która najwidoczniej świetnie się bawiła razem z Georgem. Już nawet nie pamiętam, dlaczego tak bardzo się nie lubimy. Ciężko mi jest określić prawdziwy powód. Z pewnością było ich wiele, a to, że pojawił się na imprezie i podrywał MOJĄ Ann, na pewno będzie kolejnym na liście.
- Haloo! Ziemia do Louisa! - usłyszałem znajomy głos i odwróciłem głowę. Na twarzy dziewczyny gościł uśmiech od ucha do ucha, a przed moją twarzą latała jej drobniutka rączką, którą chciała mnie wybudzić jakby z jakiegoś transu.
- Przepraszam, zamyśliłem się. Co mówiłaś?
- Że świetnie się bawię.
- Cieszę się.
- Ale ty chyba nie za dobrze?
- Nie, wręcz przeciwnie.
- To dlaczego siedzisz tutaj sam?
- Chłopcy są zajęci dziewczynami, a ty jesteś zajęta Maxem.
- Bo pomyślę, że jesteś zazdrosny. - odpowiedziała z uśmiechem. Bo cholera jestem zazdrosny! Nie widzisz tego?!
- Skądże. Cieszę się, że się dobrze bawisz.
- Max jest świetny! Nigdy mi o nim nie wspominałeś.
- Max nie jest taki świetny.
- O czym ty mówisz?
- Ymm, o niczym.
- Louis, jesteś jakiś dziwny. Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje.
- Jasne, właśnie widać. Dobra, nie chcesz gadać to nie. Nadal sobie siedź tutaj sam. Idę się przewietrzyć. Na razie.
- Annie, czekaj! - krzyknąłem za nią, jednak ona zniknęła. Cudownie, po prostu cudownie. Nasza pierwsza kłótnia, i to w dniu jej urodzin. Bo ja mam jakieś kaprysy. Zazdrość mi się włączyła. Ale z Ciebie idiota, Tomlinson! Pobiegłem za oddalającą się Smith. Przedzierałem się przez tańczących ludzi, co trochę utrudniało mi wydostanie się z budynku. W końcu poczułem chłodniejsze powietrze, co oznaczało, że znajdowałem się już na zewnątrz. Szukałem wzrokiem dziewczyny, aż w końcu ukazała mi się drobna postać siedząca na murku. Podszedłem bliżej i usiadłem obok niej.
- Przepraszam. - powiedziałem po chwili ciszy. Nie miałem pojęcia, co mógłbym powiedzieć w takiej sytuacji. Annie wciąż milczała. - Nie lubię faceta i nic na to nie poradzę.
- A ja go lubię. Masz z tym jakiś problem?
- Nie znasz go. Nie wiem skąd on się tu wziął, ale na pewno a ni ja, ani żaden z chłopaków, nie zapraszaliśmy go tutaj.
- Dlaczego aż tak go nie lubicie?
- Jest wiele powodów...
- Dobra, nieważne. Wracajmy na imprezę. Wciąż wisisz mi taniec. - wstała i uśmiechając się, wyciągnęła do mnie rękę. Masz szczęście, Tommo. Tym razem Ci się upiekło. Chwyciłem jej dłoń i stanąłem na przeciwko niej. Spojrzałem w jej cudowne oczy i już wiedziałem, co w tym momencie powinienem zrobić. Nachyliłem się dotykając jej policzka. Nasze twarze dzieliło już tylko kilka centymetrów.
- Co robisz? - spytała, przerywając to wszystko. A już miałem nadzieję, że poczuję smak jej ust.
- Ymm, Tom mówił, że to już czas na oficjalny pocałunek, prawda?
- A widzisz tu jakiś fotoreporterów?
- No właśnie tak. Widzisz ten czarny bus za nami? - tak na prawdę, to to był niewinny, czarny bus. Ale co miałem powiedzieć? Nie, po prostu od jakiegoś czasu mam cholerną ochotę cię pocałować. Fajnie, nie?
- Czyli to ten moment? - spytała, a w jej głosie wyczułem niepewność i zdenerwowanie. Przygryzła swoją wargę, co spowodowało, że miałem ochotę zrobić to samo.
- Jeśli nie jesteś tego pewna, to powiedz. Odłożymy to.
- Nie. I tak nas to nie ominie. - odpowiedziała i chwyciła mnie za rękę. Ponownie spojrzałem w jej oczy, za każdym razem, kiedy w nie patrzyłem, czułem się tak jakoś inaczej. Niesamowite uczucie.
Powoli przysuwałem swoją twarz, aż dzieliły nas milimetry. Poczułem mrowienie w brzuchu, a uczucie wzrosło kiedy dotknąłem jej miękkich, pełnych ust. Pocałowałem ją najczulej jak mogłem. Jeśli nie mogę jej powiedzieć tego, co do niej czuję (chociaż sam nie wiedziałem jak to nazwać), to chciałem jej to pokazać. Po krótkim pocałunku odsunąłem się od niej i znów spojrzałem w jej oczy.
- Wracajmy do środka. - powiedziałem splatając nasze dłonie.
Wiem, zawaliłam. Rozdział miał się pojawić już w zeszłym tygodniu, ale mam dwie prace i zazwyczaj wygląda to tak, że wracam z jednej, jem obiad i znów wychodzę z domu, a kiedy wracam, jest po 22, 23, więc myślę tylko o tym, żeby wziąć prysznic i móc położyć się spać. Przepraszam Was za to kochani, ale mam nadzieję, że zrozumiecie.
Spodobał się rozdział? Bo ja jestem średnio zadowolona, miał wyglądać trochę inaczej, ale nie miałam zbyt dużo czasu żeby wnosić jakiekolwiek poprawki.
Mam do Was pytanie. Lubicie kiedy rozdziały są pisane również z perspektywy Louisa, czy wolicie jeśli będą się pojawiały tylko opisywane przez Annie? Czekam na odpowiedzi w komentarzach i życzę Wam miłego wieczoru!
Do zobaczenia już niedługo! Buziaki!
pytania do bohaterów: KLIK
Rozdział GENIALNY!!! Jak ja kocham twojego bloga, że nawet sobie tego nie wyobrażasz :* <3 dziewczyno jaki ty masz talent. :) mnie się podoba jak piszesz także z perspektywy Lou i chciałabym żeby było jak dotąd czyli z perspektywy Ann i Lou. KOCHAM i pozdrawiam. :*
OdpowiedzUsuńNext.... Plis :* :*
OdpowiedzUsuńJa tam od razu byłam pewna, że znajomi nie zapomnieli o urodzinach Annie. Co prawda wszystko nieco psuła perspektywa rychłej operacji Kim, jednak jestem przekonana, że lekarze staną na wysokości zadania i dziewczynka wreszcie będzie mogła cieszyć się życiem. Niespodzianka przygotowana przez Molly i 1D świetnie się udała! A najbardziej spodobało mi się zachowanie Louisa. Oczywiście nie trzeba było wprost mówić, że zaczyna coś czuć do swojej udawanej dziewczyny, w każdym razie oba jego prezenty, zarówno ten materialny, jak i ten w postaci spotkania z mamą i Kim rozczuliły mnie totalnie. Cieszyłam się, że panuje taka świetna atmosfera, mimo że Lucy zdawała się (i nadal tak jest) w ogóle nie zauważać, że stosunek Tomlinsona do niej jest znacznie cieplejszy, niż wskazywałyby na to ich oficjalne relacje. Mimo to czerpałam radość z chwili, aż tu nagle pojawił się Max. Lou nie musi mówić, czemu za nim nie przepada, wystarczyło mi to jego spoufalanie się z Annie. Ona sama nie widziała w tym nic złego, a szkoda, bo przecież pokłócili się właśnie przez niego. Ten pocałunek był uroczy, ale chyba nie otworzył dziewczynie oczu... Mam nadzieję, że ona również dostrzeże w Louisie coś więcej niż tylko faceta, który pomógł jej finansowo za tak nietypową pracę.
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy :)
Nareszcie trochę internetu aby skomentować :-) Rozdział boski! Mam nadzieję że wszystko między Annie i Louisem się ułoży. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ;*
OdpowiedzUsuńOpowiadanie świetne kiedy następny rozdział? *.*
OdpowiedzUsuńchciałabym bardzo podziękować za niesamowicie miłe i motywujące słowa. nawet nie wiesz jak bardzo się ciesze, że podobają Ci się moje wypociny ;) mam nadzieję, że nie zawiodę. a i z wielką chęcią poczytam Twoją historię ;)
OdpowiedzUsuńzapraszam na nowy rozdział na lasthopefanfiction.